Przeglądając stronę Angeliki Sanchez (www.angelicasanchez.com) można
dojść do wniosku, że ta skądinąd awangardowa pianistka nie ma szans na
szlifowanie własnych projektów. Skoro w ciągu niecałego miesiąca
wielokrotnie zmienia kontynenty i składy (najpierw europejska trasa
Harris Eisenstadt's September Trio, powrót do Nowego Jorku, później
wycieczka do Sao Paulo i koncert z Rob Mazurek's Pulsar Quartet, powrót
do NY, kolejna wyprawa do Europy i koncert z Lucas Niggli Trio, w
międzyczasie koncerty w NY) pytanie o czas na własne projekty samo
nasuwa się na myśl. Tym bardziej zadziwiony jestem, gdy dostałem do
rąk jej najnowszą płytę "Wires & Moss", wydaną właśnie przez Clean
Feed Records, nie bez powodu uznawaną za najlepszą jazzową wytwórnię na
świecie. To już trzecia autorska płyta Angeliki Sanchez w jej barwach, i
trzeba powiedzieć, że trzecia znakomita płyta. Formuła w stosunku do
pierwszej "Life Between" nie uległa radykalnej zmianie, po pierwsze
skład jest identyczny, Angelica Sanchez, Tony Malaby, Marc Ducret, Drew
Gress i Tom Rainey, po drugie, co jest już regułą na jej autorskich
płytach, wszystkie utwory wyszły spod ręki liderki, po trzecie mamy do
czynienia z żelazną dyscypliną grania, co zważywszy na wysoką
temperaturę, uzyskiwaną raczej w składach free-improve, warte jest
odnotowania i staje się powoli charakterystyczną cechą jej muzycznej
koncepcji.
Angelica Sanchez w swojej ponad 20-letniej karierze
współpracowała z prawdziwymi legendami kreatywnego jazzu, jak też z
muzykami jej pokolenia: Wadada Leo Smith, Paul Motian, Brandon Ross,
Susie Ibarra, Tim Berne, Mario Pavone, Trevor Dunn, Mark Dresser, Ed
Schuller, Reggie Nicholson, Mike Sarin, Chad Taylor, Harris Eisenstadt
czy Michael Formanek to muzycy, bez których współczesny jazz miałby inne
oblicze. Mając szansę kształtować swój autorski język wypowiedzi,
grając z prawdziwie kreatywnymi muzykami wykorzystała ten czas
znakomicie. Słychać to w każdym utworze, W rozpoczynającym
płytę "Loomed", chciałoby się powiedzieć leniwa, porwana narracja za
sprawą gitary Marka Ducreta nabiera wigoru, niebagatelna jest rola
sekcji rytmicznej, tego fundamentu, bez którego improwizacje Ducreta, a
później Malaby'ego nie osiągnęłyby takiej intensywności. W
najbardziej lirycznym "Feathered Light", tu już w roli głównej małżeńska
para, Sanchez na fortepianie, po swojemu niby lakoniczna, Malaby tym
razem na sopranie, intensywnym, lirycznym tonem saksofonu wprowadzają
nas w świat prawdziwej więzi ducha, będącej konsekwencją wieloletniego
zawodowego i osobistego związku. W kolejnym, złożonym niejako z dwóch
"Soaring Piasa", gdzie do pojedynczego dźwięku tenoru Malaby'ego powoli
dołączają pozostali muzycy, Ducret, Sanchez, Rainey i na końcu Gress,
tkają swoją abstrakcyjną, dźwiękową sieć, powoli nabierającą widoczny
kształt, by w drugiej części wydobyć na pierwszy plan, melodyczny motyw,
który następnie zapętlają, osiągając niezwykły efekt i bliską wrzenia
temperaturę grania. Każdy z muzyków prezentuje się tutaj ze swojej
najlepszej strony, grają tak, że trudno sobie w tym miejscu byłoby
wyobrazić kogoś innego. W kolejnych dwóch "Dare" i tytułowym "Wires
& Moss", wyraźnie słychać, że Angelica Sanchez to kompozytorka
syntezy, nie dokonuje mocnego rozgraniczenia między gatunkami
muzycznymi, których wielość może onieśmielać. W kończącym płytę
"Bushido", Tom Rainey grając bardzo dynamicznie, nadaje muzyce
porywającą motorykę a Tony Malaby, masywnym brzmieniem saksofonu
tenorowego wyprowadzają emocjonalny cios w żaden sposób nieograniczony
artystycznymi kompromisami. To juz koniec, nie sposób wyciągnąć płytę z
odtwarzacza, trzeba ją posłuchać ponownie.
"Wires & Moss" to
połączenie wody z ogniem, swobody i dyscypliny, kompozycji i
improwizacji. Niektórzy muzycy sceny free-improve mawiają, że "nuty
unieruchamiają muzykę", oczywiście fraza ta miała być artystyczną
prowokacją, i jako taka jest jak najbardziej uzasadniona. Jednak tak jak
to było chociażby z duńską dogmą, wg. zasad, której nie nakręcono
żadnego ważnego filmu, wartość leży w warstwie symbolicznej, nie
merytorycznej hasła. Kolejna już płyta Angeliki Sanchez, od lat
związanej ze środowiskiem nowojorskiej awangardy, która w prostej drodze
jest spadkobiercą jazzowych rewolucjonistów z lat 60. i 70. Dobitnie
pokazuje, że "nuty nie unieruchamiają muzyki", jednak bez świata poza
nimi język jazzu jest jak zatopiony w żywicy prehistoryczny owad,
widowiskowy, ale jednak martwy.
autor: Tomasz Konwent
Angelica Sanchez: piano
Drew Gress: double bass
Marc Ducret: guitar
Tom Rainey: drums
Tony Malaby: tenor saxophone, soprano saxophone
1. Loomed
2. Feathered
3. Soaring Piasa
4. Dare
5. Wires & Moss
6. Bushido