poniedziałek, 2 listopada 2015

Myra Melford "Life Carries Me This Way" Firehouse 12 Records 2013, FH120401018

Myra Melford "Life Carries Me This Way" Firehouse 12 Records 2013, FH120401018
"Life Carries Me This Way" to pierwszy solowy album w dorobku pianistki i kompozytorki, a od kilku lat również profesorki Berklee School od Music, Myry Melford. Urodzona w Chicago instrumentalistka, wykształcona pod kierunkiem wybitnych muzyków tradycyjnego jazzu (jej pierwszym nauczycielem gry na fortepianie był legendarny chicagowski pianista Erwin Helfer, później - Don Pullen), ale zafascynowana jazzową awangardą - muzyczne szlify zdobywała u boku Henry'ego Threadgilla, Leroya Jenkinsa oraz Josepha Jarmana, prezentuje tu muzykę inspirowaną obrazami swojego niedawno zmarłego przyjaciela, malarza-abstrakcjonisty Dona Reicha.

Myra Melford
Ten osiadły w Sacramento artysta łączył w swych pracach fascynację dorobkiem Kandinskiego, Paula Klee czy Picassa z odważnym użyciem jaskrawej kolorystyki, niemało czerpiąc przy tym z natury i otaczającego go świata. Tworzył abstrakcyjne, surrealistyczne pejzaże, wcale nierzadko sugerując w tytułach inspiracje muzyczne, zwłaszcza orientalne. Intymne malarstwo Reicha do tego stopnia stanowiło inspirację pianistki, że zdecydowała się poświęcić pamięci przyjaciela cały album, a poszczególne kompozycje odwołują się do konkretnych malarskich dzieł skrupulatnie reprodukowanych w dołączonej do płyty książeczce.

Muzyka Myry Melford pokazuje tu całą gamę jej muzycznych fascynacji - od bluesa i tradycyjnego jazzu, przez klasyczną jak i jazzową awangardę spod znaku Ornette'a Colemana czy Andrew Hilla, po współczesną muzykę komponowaną wywiedzioną z tradycji włoskich kompozytorów dwudziestego stulecia - Luciano Berio i Luigiego Nono. A wszystko to, jakby dodatkowo, nasycone jest jeszcze odwołaniami do popularnej muzyki amerykańskiej ubiegłego stulecia. Gdzieś tu można usłyszeć pasaże jakby wyjęte z kompozycji choćby Burta Bucharacha. Tak było zresztą u Melford niejako od zawsze - czy grała w trio z Lindsey'em Hornerem i Reggim Nicholsonem, czy w kwintecie z Davem Douglasem i Martym Ehrlichem, czy Trio M z Dresserem i Blackiem - zawsze przemycała dźwięki, pasaże, tematy piękne i proste w swojej melodyjności, takie, które długo jeszcze nuci się po wybrzmieniu płyty czy koncertu. I które zawsze też, w otoczeniu dźwięków porwanych, aharmonicznych i zgrzytliwych brzmią świeżo i zaskakująco, pięknie, nie przekraczając jednak nigdy granicy melodyjnej naiwności.

Myra Melford
Nie inaczej jest i tu - bo choćby wieńczące płytę "Still Life" pozostaje w pamięci na całe godziny i nie można się od prostej i pięknej, melodyjnej formy tego utworu uwolnić. Ta fascynacja melodyjną prostotą w niczym Melford nieogranicza - jej twórcza wolność nie zna barier czy szufladek, a muzyka zdaje się zagarniać kolejne tradycje i obszary łącząc ze sobą klasterowe improwizacje spod znaku Dona Pullena z sonorystycznymi brzmieniami współczesności, harmolodykę spod znaku Colemana z bluesem, free jazz z intymnością i kameralnością wspomnień o zmarłym przyjacielu i jego sztuce.

To płyta wprost przytłaczająca pięknem i pomysłowością poszczególnych kompozycji, unikająca sztampy i zgranych brzmień, imponująca wyrazistością, ale i ogromem zainteresowań oraz skojarzeń. Każdy utwór to dopracowana perełka tak, gdy chodzi o formę, jak i wykonanie. Jeden instrument - ale ani chwili nudy czy twórczej pustki. Jedna z najlepszych i najbardziej różnorodnych, a przy tym zamkniętych w spójną, dramaturgiczną całość płyt na fortepian solo jakie znam. Koniecznie!
autor: Marcin Jachnik 

Myra Melford: solo piano

1. Park Mechanics 07:39
2. Red Beach 05:19
3. Red Land (for Don Reich) 07:30
4. Piano Music 06:33
5. Japanese Music 04:13
6. Attic 06:18
7. Curtain 06:05
8. Moonless Night 03:31
9. Barcelona 01:43
10. Sagrada Familia 02:56
11. Still Life 04:19


płyta do nabycia na multikulti.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz